sobota, 31 grudnia 2016

Kara dziedziczna

Ludzie się rozchodzą. Codziennie, z różnych powodów, w różnych okolicznościach. Dzielą się majątkami, wszystkim, co osiągnęli przez lata. To chleb powszedni obecnej rzeczywistości. O ile w związku nie ma dzieci, to sprawa przeważnie jest prosta. Dochodzimy do wniosku, że najlepszym wyjściem jest rozejście się, rozwód. Sąd decyduje o rozpadzie związku, podziale majątku i żegnamy się. W mniej lub bardziej pokojowych warunkach. Schody i tragedia mają miejsce, gdy w związku są dzieci. Odwieczny dylemat – z kim dzieci będą miały lepiej, kto się lepiej nimi zaopiekuje. I o ile jest to rozważane racjonalnie, bezstronnie, to może to mieć dla wszystkich zainteresowanych w miarę neutralny charakter. Przynajmniej w materialnym zakresie. Bo poziom psychiczny to inna para kaloszy.

Dziecko zawsze przeżyje rozstanie. Bo to rozdarcie uczuć. Niezależnie od tego, jakie są powody rozstania rodziców, jeśli mamy do czynienia z rozsądnymi ludźmi nie powinno być sytuacji, że dziecko staje się argumentem, karta przetargową czy punktem nacisku. To nierozsądne i nieodpowiedzialne. Żeby powiedzieć najłagodniej. Bo wcale nie a wyjątkowe sytuacje, gdy jedno z rodziców nastawia dziecko przeciwko drugiemu. Gdy dziecko jest wykorzystywane do tego, żeby zemścić się na byłym partnerze. Dziecko, niezależnie od wieku nigdy nie powinno brać udziału w rozgrywkach rodziców. Jeżeli ktokolwiek wykorzystuje dzieci do osiągniecia własnych celów, zwłaszcza wobec byłego partnera, drugiego z rodziców, to oznacza kilka rzeczy.

  • Po pierwsze – chyba nie dojrzał do bycia rodzicem. Bo dla rodzica dobro dziecka jest najważniejsze. Powinno być. I jeśli naraża dziecko na napięcia psychiczne tylko, dlatego, żeby odegrać się na kimś, to używa dziecka jak przedmiotu, rzeczy szczególnej wagi. Nie jak człowieka, nie jak żyjąca i czującą istotę.
  • Po drugie – w szerokim obrazie, robi krzywdę nie tylko dziecku, ale też sobie. Zwłaszcza, jeśli posuwa się do kłamstwa i naginania rzeczywistości. Prawda ma to do siebie, że wcześniej czy później wychodzi na jaw. I taki dzieciak nie podziękuje mu za antagonizację wobec rodzica. Śmiem myśleć, że po prostu robi sobie wroga.
  • Po trzecie – oprócz powyższego, powoduje, że dziecko zaczyna czuć niechęć, czasem nienawiść wobec drugiego z rodziców. A taka sytuacja, zwłaszcza, gdy nie jest to uzasadnione, nie powinna mieć miejsca. Niezależnie od relacji dorosłych.

Często rodzic zostawia, z własnej woli, dziecko z drugim opiekunem. Ze względu na sytuację własną lub ze względu na dobro dziecka. Zwłaszcza, gdy jest osobą odchodząca. Zmiana środowiska, zerwanie więzi z przyjaciółmi, kolegami, znanym otoczeniem, może dla dziecka być bardziej traumatyczne niż samo rozstanie się rodziców. A na pewno dołoży swoje do traumy rozwodu. I jeśli w takiej sytuacji, gdy motywy pozostawienia dziecka są jasne i wyrażone otwarcie, granie dzieckiem w zemście czy chęci innej kompensaty wobec straty partnera jest wyjątkowo podłe i nieludzkie. Niesie w sobie znamiona psychopatyczne, chociaż może być popełniane nie do końca z premedytacją.

Tym trudniejsza staje się sytuacja takiego rodzica, które ze względu na dobro dziecka decyduje się na pozostawienie go w miejscu urodzenia i zamieszkania. Bo zrobił to dla tego dziecka, a stało się ono w rękach byłego partnera wyłącznie pionkiem we własnej, chorej grze. Sytuacja podwójnie patowa. Nie rzadko bez wyjścia, jeśli nie chcemy nikogo dodatkowo ranić.


Jeśli przeniesiemy się na chwilę w sytuację trwającego związku, to takie działania też mają miejsce – partnerzy grają dobrem lub komfortem dziecka w drodze do kompromisu między własnymi potrzebami, pragnieniami. Jednak w sytuacji rozstania, rozwodu, nie mówimy o kompromisie. Mówimy o brudnej grze, w której nie wygra nikt. I dla takiego patologicznie wykorzystującego dziecko rodzica liczy się tylko chwilowa satysfakcja, „dojechanie” byłego partnera. Bo nie może być mowy o tym, ze grając dzieckiem, jednocześnie chce jego dobra. To się wyklucza. I finalnie przegrywają wszyscy. A powinno przecież wszystkim zależeć na dobru dziecka. Jeśli rzeczywiście je kochają.

sobota, 24 grudnia 2016

Nic śmiesznego – zakupoholizm

Pojęcie często trywializowane, wyśmiewane i traktowane, jako fanaberia. Tymczasem mamy do czynienia z poważną chorobą. Formą uzależnienia. Zakupoholizm jest stawiany zaraz obok uzależnienia od Internetu (w szczególności gier), jako jedno z uzależnień związanych z szybkim i nagłym pobudzeniem ośrodka nagrody. Mechanizm jest podobny także do uzależnień od narkotyków, bo działają te same mechanizmy. Jednak nie ma tutaj iniekcji środka pobudzającego, więc troszkę jest tutaj mowa, o czym innym.


Zakupoholicy potrafią dla chwilowej radości, krótkiego „strzału” zadowolenia, wydawać ogromne pieniądze. Bo zakupoholik nie zadowoli się zakupem bułki czy gumy do żucia. To musi być zakup, który ma znaczenie. Więc wydaje się grubą kasę na niepotrzebne rzeczy. Jednak dla osoby uzależnionej są najważniejsze na świecie. Przynajmniej do momentu zakupu. Bo jak tylko zakup zostaje dokonany, to radocha wygasa i trzeba kupić kolejną rzecz, a ta już kupiona jest bez znaczenia.
Osoby chore zachowują się, jak osoby bez narkotyku. Są
zdolne do kłamstwa, oszustwa, szantażu i każdej możliwej formy manipulacji, żeby tylko spełnić potrzebę chwilowej radochy. Gdy osoby takie są w jakikolwiek sposób zależne materialnie od innych, potrafią dla zakupu ciucha podważyć wszystko – związek, miłość, oddanie. Zakwestionować oddanie partnera, zlekceważyć wszystko, żeby tylko w toku awantury, osiągnąć swój cel. Czyli wyjście do sklepu i zakup kolejnego niepotrzebnego przedmiotu. A najlepiej kilku. Im drożej, tym lepiej.

Zakupoholizm jest uzależnieniem behawioralnym (związanym z zachowaniami) i ściśle związanym z niskim poziomem serotoniny i dopaminy, czyli układu motywacyjnego. Zakupoholizm można rozpoznać po następujących zachowaniach:

  • Dokonywanie zakupów jest sposobem na poprawianie samopoczucia (poprawienie nastroju, redukcję lęku czy radzenie sobie z samotnością).
  • Spędzanie znacznej ilości czasu na zakupach w centrach handlowych lub na aukcjach internetowych.
  • Częste (czasami obsesyjne) myśli o planowanych, kolejnych zakupach.
  • Pożyczanie pieniędzy na kolejne zakupy.
  • Odczuwanie podniecenia w związku z planowanymi zakupami.
  • Przeżywanie euforii podczas zakupów (podczas wydawania pieniędzy).
  • Poczucie winy i wstydu po dokonaniu zakupów.
  • Kupowanie niepotrzebnych przedmiotów i chowanie ich często nawet bez rozpakowania.
  • Kłamstwa na temat tego, co się kupiło lub ile pieniędzy wydało się na zakupy.
  • Ukrywanie większości zakupów w obawie przed krytyką otoczenia.
  • Kłótnie z bliskimi w związku z dokonywanymi zakupami i wydawanymi na nie pieniędzmi.


Zakupoholicy nie korzystają często z tego, co kupują. Wręcz pozbywają się zakupionych rzeczy, żeby uśpić wyrzuty sumienia. Ale nie sprzedają swoich przedmiotów. Szybciej je oddają, robią prezenty. Zakupoholizm może prowadzić do bankructwa, upadłości konsumenckiej, a czasem nawet do upadłości prowadzonych firm.

Tak jak każdego uzależnionego trzeba poddawać leczeniu. Tak, jak kokainisty nie wpuszcza się do fabryki koki, tak zakupoholik powinien unikać sklepów, galerii handlowych. Zakupoholizm stymulują także reklamy w TV. Podstawą jest jednak terapia.

Bardzo często zakupoholizm jest pokłosiem i reakcją na stany depresyjne. Bo osoba permanentnie nieszczęśliwa, znajduje sposoby na chwilowe poprawienie sobie nastroju i ucieka w zakupy. To jednak jakby leczyć nadwagę amfetaminą. Słaby pomysł.


I nie mówię tego, jako laik, bo jestem zakupoholiczką. Znam temat z autopsji i uwierzcie mi, nie jest łatwo z tym żyć. Macie doświadczenia? Zapraszam. Pogadajmy. Może pomożemy sobie wzajemnie J

Lekarze, znachorzy, szamani

Ilu chorych na depresję idzie do lekarza? Ilu prawidłowo rozpoznaje swoje objawy i decyduje się na profesjonalną pomoc? Nadal niezbyt wiele osób podejmuje takie decyzje. Sytuacja się zmienia, poprawia, ale nadal to kropla w morzu potrzeb. Bo częściej uciekamy w alkohol lub narkotyki, zamiast szukać pomocy u specjalistów. Ma to negatywny wpływ nie tylko na samych chorych, ale też na środowisko lekarskie. 

Jak się przyjrzymy osobom, które najczęściej trafiają do psychiatry, to są to ludzie, których:

Po pierwsze stać na to. Wizyta w prywatnym gabinecie lub klinice to wydatek spory, około 150 złotych za wizytę. Skuteczna opieka to przynajmniej dwie wizyty w miesiącu na początkowym etapie. Bo trzeba dobrać leki i obserwować adaptację do farmaceutyków. Potem wystarczy raz w miesiącu, lub nawet rzadziej, jeśli lekarz jest skłonny wypisywać leki na większe ilości. Na wizytę u psychiatry lub terapię z NFZ czeka się długo. W przypadku terapii nawet do dwóch lat. Psychiatry nawet nie warto szukać, bo zmarnujemy czas, zasoby i nic z tego nie będzie. Wiec jak nie masz kasy – to zdychaj.

Po drugie – trzeba przełamać tabu. Bo to, że chodzisz do psychiatry jest nadal w Polsce piętnem, stygmatem. Kojarzy się negatywnie. Wiec osoba, która się na to decyduje, mimo zaburzeń, musi mieć odwagę.

Po trzecie – jest cała rzesza ludzi, którzy chodzą do psychiatry, bo mają z tego korzyści. Leki, zwolnienia, które ciężko podważyć, nawet przy kontrolach ZUS. Ponadto psychiatra może wystawić zwolnienie nawet do 6 miesięcy wstecz, wiec załatamy dziury kacowe czy lenistwo jak dobrze zakręcimy lekarza.

I tutaj od razu pojawia się problem z lekarzami. „Na palcach dwóch rak”, możemy policzyć prawdziwie oddanych pomocy pacjentom specjalistów. W większości to jednak wyspecjalizowane maszynki do zwolnień i recept. Wchodzisz na wizytę, mówisz ile potrzebujesz Xanaxu, Afobamu czy leków nasennych, ile dni nie było Cię w pracy. Płacisz i wychodzisz. Jak masz fart. Bo wcale nie rzadkie są przypadki, gdy psychiatrzy wykorzystują stan pacjentów do własnych celów. Znany jest mi osobiście przypadek lekarza ze Śląska, który uzależniał swoje pacjentki od leków, aby wykorzystywać je seksualnie. Uznawany w środowisku za wybitnego specjalistę i biegłego sądowego. W praktyce zawodowej, jako lekarz, ponizał pacjentów, wykorzystywał ich na wszystkie możliwe sposoby i korzystał jak tylko mógł ze swojej władzy nad nimi. I praktykuje do dziś z niemałymi sukcesami. Bo takiemu lekarzowi nic nie udowodnisz. Kto uwierzy komuś choremu psychicznie, z zaburzeniami osobowości, że lekarz działał na jego niekorzyść. Czy znajdzie się w środowisku ktoś, kto wystąpi przeciwko koledze po fachu? Wątpię. Przynajmniej nie oficjalnie. Więc taka ofiara jest bezbronna. Może uciekać, ale nikt nie zagwarantuje, że kolejny lekarz nie będzie kolejnym świrem. I czy uwierzy w historie o koledze z izby lekarskiej. Więc takie osoby to ukrywają, nie ujawniają kolejnemu lekarzowi, co je spotkało. A bez tego nie ma pełnej diagnozy, nie można w pełni pomóc. 

Dlatego trzeba niezmiernie ostrożnie podchodzić do tematu. Bo pomoc jest niezbędna, konieczna. Nie nastawiamy sobie sami nogi po złamaniu, a w przypadku depresji czy innych zaburzeń, mówimy o złamanym mózgu, duchu. Nie piętnuję całego środowiska, bo nie o to chodzi. Spotkałam na swojej drodze wspaniałych lekarzy, którzy nie tylko dobrze dobierają leki, potrafią nimi wyregulować życie prawie do normy, ale też służą pomocą w swoim wolnym czasie, nieodpłatnie, interwencyjnie. Są specjalistami z powołania, zawodowcami z dobrem pacjenta na pierwszym miejscu. Jednak jest grupa zwyrodnialców, którzy najwyraźniej mają sami poważne problemy ze sobą i dlatego zostali psychiatrami. Psychopaci, narcyzi, egoiści. Trafiają na studia medyczne i podejmują decyzję o takim kierunku, bo widzą potencjał dla zaspokojenia własnych chorych potrzeb i patologicznych pragnień.
Tak samo jak Ci szamani stanowią zagrożenie dla pacjentów, tak samo Ci udający psują całą branżę. 

Ale o tym symulantach napiszę niebawem, bo to temat rzeka.

😆✌️✌️✌️ #polishgirl #girltattoo #girl #tattoo #beautiful #selfiequeen #selfie #fashionaddict #fashion #style #instagramers #beauty #love #kiss #kiss #smile #polskiedziewczyny #instacool #instadaily #instafollow #instago #instagood #instalike #like #like4like


via Instagram http://ift.tt/2io79vQ

niedziela, 11 grudnia 2016

Znaj swojego trolla

Czytam o gwiazdkach z Instagrama, FB i innych portali. Często piszą o nich inne strony. I pod takimi „artykułami” pojawiają się, oczywiście hejterzy i trolle. To naturalne i jest codziennością Internetu. Reakcje krytykowanych osób są jednak co najmniej śmieszne, jeśli nie tragiczne w skutkach.


Bo trzeba jednak trochę uruchomić myślenie, gdy się czyta i reaguje na to, co się dzieje w sieci wokół naszej osoby. Przede wszystkim musimy rozróżnić trzy typy komentujących w negatywny sposób.


  • Hejterzy – to zwykli zazdrośnicy, przeważnie osobiście atakują bo zazdroszczą. Wszystkiego. Urody, sławy. I to wyraźnie widać w emocjonalnym ładunku komentarza. Bo hejter z namaszczeniem epatuje swoją nienawiścią i chce ja pokazać. Bluzga, wścieka się. Jest banalny i czepia się detali. Metoda – hejtera można ugłaskać, można się z nim ułożyć schodząc do niego i podając rękę. Tylko czy warto?
  • Troll – to typ szczególny. Troll nie jest emocjonalnie związany z treścią, którą wrzuca. On chce wymusić emocjonalna reakcję, bo się tym karmi. Robi to dla jaj albo żeby wnerwić adresata. Jego ataki są często absurdalne i niezwiązane z tematem artykułu. Jedzie po bandzie i bez reguł. Metoda – ignorować za wszelką cenę. Nie gadać, nie reagować.
  • Krytycy – to osoby, które zwracają uwagę na nieścisłości w postawach, krytykują zastosowanie trików, filtrów i innych metod, które według nich nie pomagają. Takie osoby odnoszą się raczej do tego co widzą, niż do tego co sądzą, że ma miejsce. Metoda – krytyka jest potrzebna, więc warto wejść w dialog. Bez emocji, poprosić o poradę, postawić ich w roli arbitrów. Poczują się lepiej i zdobywamy punkty. A może i dobrego doradcę, który nam po prostu w pewnych kwestiach pomoże.


Tymczasem na IG sytuacja wygląda tak, że większość sezonowych celebrytek, wszystkich negatywnie oceniających, wrzucają do jednego worka i same zamieniają się w hejterów. To powoduje, że z jednej strony, pozornie zabezpieczają się przed trollowaniem i hejtem, ale z drugiej, nie dopuszczają konstruktywnej krytyki. I zaczynają się kotłować we własnym samozadowoleniu bez perspektyw na rozwój. Bo krytyka pcha nas do poprawy, do ulepszania samych siebie. Ignorowanie krytyki powoduje stagnację, a z czasem cofanie się. Bo dziś albo idziemy do przodu, albo zaczynamy przypominać relikty zamierzchłych czasów. I to bardzo szybko. Ponadto, wsłuchiwanie się w konstruktywną krytykę jest potrzebne. Bo to jest głos fanów, oglądaczy, widowni. A robimy coś dla nich właśnie. Dziś, jeśli korzystamy z mediów, które stawiają na interakcję, ale z tego nie korzystamy, to tak jakbyśmy kręcili film cyfrową kamerą, ale ustawiali obraz na czarno-biały i wyciszali dźwięk.



To nie jest łatwe zadanie, bo trzeba poświęcić sporo czasu i energii, żeby odsiać ziarno od plew i nauczyć się rozróżniać i właściwie reagować na krytykę. Ale jeśli chcemy coś osiągnąć w nowej, interaktywnej rzeczywistości, to nie mamy wyboru. Lekceważenie widowni, olewanie krytyki i trwanie w sferze komfortu jest destrukcyjne i odpychające. Dla wszystkich.

Grzybkiem w depresję

Osoby z zaburzeniami, leczone farmakologicznie, przyjmują codziennie kilka lub kilkanaście substancji psychoaktywnych. Działają różnie, ale jedną cechę mają wspólną – trzeba je przyjmować przez jakiś czas, żeby zaczęły działać i należy je brać regularnie, jeśli chcemy, żeby ich działanie trwało. NIE znaleziono jeszcze cudownego leku. Są, co prawda metody leczenia depresji poprzez wszczepianie implantów w mózg, w celu stymulowania zaburzonych połączeń neuronowych, ale to na razie marginalne i bardzo drogie metody.


Tymczasem, w USA, na dwóch uniwersytetach (Uniwersytet Nowego Jorku i Johns Hopskins University) przeprowadzono badania z substancją znaną wszystkim amatorom halucynogenów. Chodzi o psylocybinę, czyli aktywny składnik tak zwanych magicznych grzybków. W badaniu wzięło udział 80 pacjentów, u których zdiagnozowano depresję i stany lękowe spowodowane zachorowaniem na raka. Warto zaznaczyć, że około 40% wszystkich chorujących na raka przejawia symptomy depresji i lęków. Podano im psylocybinę i obserwowano efekty.

Stan 80% pacjentów poprawił się po jednej dawce i utrzymywał się przez siedem miesięcy z niewielkimi lub żadnymi efektami ubocznymi. Pacjenci wskazywali na polepszenie się jakości życia, więcej energii, więcej chęci do wychodzenia na spacery i poprawienia relacji z rodziną. Co ciekawe, im większy „odlot” po środku, tym lepsze i silniejsze efekty na depresję.

Środowisko psychiatryczne wyraziło aprobatę dla badań, w tym były prezydent Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego dr Jeffrey Lieberman.

Jedna z uczestniczek, tak opisuje swoje doświadczenie:

„Chmura zagłady, po prostu się uniosła, zniknęła…nawiązałam znowu kontakt z rodziną, dziećmi i moim zachwytem nad życiem. (…) Wcześniej siedziałam sama w domu, nie mogłam się ruszyć…to badanie naprawdę zmieniło wszystko i to jest trwałe”

Psylocybina jest zakazanym środkiem w USA i w Europie i przy okazji badania, lekarze zaznaczyli, że nie polecają samodzielnego używania grzybków w celu leczenia depresji. Chodzi o kontrolę dawkowania i odpowiednie środowisko zażycia, ponieważ halucynogeny mogą wyrządzić wiele szkód, gdy są przyjmowane w nieprzyjaznym otoczeniu. Każdy słyszał o negatywnych „wkrętkach” czy dołach po grzybach czy LSD. Więc jeszcze długa droga przed badaczami i chorymi, ale każda szansa jest lepsza niż nic.


Zobaczymy, co będzie dalej z tymi badaniami. Tymczasem, musimy codziennie walczyć z naszymi demonami i starać się żyć na tyle normalnie na ile się da.

czwartek, 8 grudnia 2016

Szympansy komercji


Nic bardziej mnie nie drażni. Nic nie doprowadza mnie do większej pasji, niż kłamstwa. Im bardziej publiczne, tym gorzej. I tym większy nerw. Bo kłamstwa, o których chcę Wam powiedzieć, powodują stopniowe, systematyczne psucie całego środowiska i medium. Aż się rzygać chce.


Chodzi o te psiunie na Instagramie, co to mają po kilkanaście albo kilkaset tysięcy obserwujących i kłamią w żywe oczy. O wszystkim i na każdy temat. Zwłaszcza, jeśli chodzi o ich działalność na IG.

Punkt pierwszy – chcecie mi drogie gwiazdeczki powiedzieć, że firmy sprzedające ciuchy, nieposiadające nawet swojej strony internetowej, rozdają tygodniowo ciuchy za kilkaset złotych osobom, które mają ich rozreklamować na Instagramie? Wolne żarty. Wchodzę na fanpage – 200-300 polubień. Szukam strony internetowej – nie ma. Piszę – gdzie można kupić – tutaj, na FB. Nie stać ich nawet na wystawienie oferty na Allegro, a rozdają ciuchy laskom na IG? Może jestem wścibska, ale po prostu nie wierzę. Więc przestańcie ściemniać, że jesteście takimi celebrytkami, że Wam drzwiami i oknami paczki wrzucają z giftami. B-Z-D-U-R-A.

Punkt drugi – może nie jestem tuzem i internetowym ninja, ale wiem ile płacą firmy za reklamę w sieci. Półtorej do dwóch procent od sprzedaży; 5 – 7 groszy za unikalnego użytkownika; przy kredytach – trochę więcej za potwierdzonego leada. I jeśli zbieracie pod zdjęciem 300 – 400 serduszek na IG, a ciuch kosztuje pięć-sześć stówek, to, jaką konwersję oferujecie? Wasze „kampanie” nie trzymają się niczego. Ani budżetu, ani nie spełniają nawet ułamka celu, które rozsądne firmy muszą zakładać planując kampanię i ją rozliczając. No chyba, że są debilami, co nie szacują wydatków promocyjnych w budżecie. Ale może jestem głupia i nie wiem, o co chodzi…

Punkt trzeci – no dobra. Przyjmijmy, że rzeczywiście te firmy mają gest i stawiają wyłącznie na promocję gwiazdeczek sezonu na IG. Jakoś dziwnym trafem, jak coś jest modne i na fali, to raptem wszystkie „dostają” ciuchy do reklamowania. Pięć, dziesięć osób nagle, w ciągu kilku dni, reklamuje te same ciuchy z tego samego sklepu. Nie mówimy, zatem o kilkuset złotych, ale o kilku tysiącach. Serio, za kilka klocków w sieci można wykupić taką reklamę, ze unikalne wejścia liczylibyśmy w tysiącach, dziesiątkach tysięcy i konwersja (no dobra – przełożenie ekspozycji na sprzedaż - ilu unikalnych użytkowników dokonuje zakupów, na przykład, taki może być cel konwersji) to liczba dwucyfrowa. Wiec logika podpowiada, że forma reklamy na IG, w naszym kraju, w obecnej atmosferze, nie jest JESZCZE opłacalna w tak dużym stopniu. Bardziej się opłaca wejść w program afiliacyjny czy Adwordsy Googla.

Punkt czwarty - dostajecie też sporo prawdziwych SZMAT. Serio. Nie róbcie z byle-jakich ciuchów za 20-30 złotych, nie wiadomo jakich kreacji. Czy naprawdę musicie? Czy macie podpisane umowy i zobowiązania? Bo jak widzę ścierki do podłogi (słabe swoją drogą), które są prezentowane jakby były z kolekcji haute-couture, to mnie trzęsie. I wchodzę do sklepu, oglądam, czytam metki i widzę - syf, śmieci i mały domieszek gówna. Nie prać w ręku bo się rozleci. Okłamujecie ludzi i nakręcacie na chwilę sprzedaż. Potem lecą hejty na sprzedawcę i tracicie wiarygodność. Warto? Czy naprawdę to się opłaca? Ale ja rozumiem, ze wady produktu trzeba umieć przekazać tak, żeby nie zepsuć przekazu...ale do tego trzeba użyć mózgu. Nie wystarczy komórka i szablon - "Przyszła paczuszka, jakie super, cudowne i piękne. Tu wstaw nazwę sklepu/firmy".

Punkt piąty(i ostatni) – robicie te bzdurne rzeczy i pokazujecie potencjalnym reklamodawcom, że nie trzeba wydawać pieniędzy na reklamę, ale wchodząc w IG można na tym jeszcze zarobić. I to powodują wasze kłamstwa i przemilczenia. Co jest tak strasznego w przyznaniu się do tego, że kupiło się jakiś ciuch czy kosmetyk, że trzeba zepsuć całe medium w tym zakresie?

Nie piszę tego z zawiści, czy zazdrości. Wnerwia mnie to, że przez takie akcje, osoby, które rzeczywiście mogą przynieść firmie dochód i niedroga promocję, tracą taka szansę. A często to ich źródło utrzymania. Coraz częściej. I te sponsorowane przez facetów pindy psują ten rynek.

Jeśli masz firmę czy sklep internetowy i rozważasz taką formę reklamy, mam dobrą radę – jeśli nawiązujesz współpracę z dziewczynami z IG, to podawajcie to do publicznej wiadomości. Transakcja wiąże wtedy bardziej i ucinacie tę szarą strefę, która nie tylko psuje Wasze plany i cele, ale także może zniekształcać wizerunek i hamować sprzedaż. Bo jak sto dziewczyn napisze, ze dostały ciuchy za free, to inne też na to będą liczyły i nie kupią nic. A chyba nie o to Wam chodzi…

piątek, 2 grudnia 2016

Depresja okłamuje

Znalazłam ciekawy artykuł na stronie Mighty Health. Od razu podziękuję Jakubowi za pomoc w tłumaczeniu tego ważnego artykułu J


Artykuł wymienia 4 rzeczy, które depresja nam wmawia. Nie w sensie, ze jest to jakiś byt szepczący nam do ucha, tylko stany powodowane tą chorobą, powodują, że myślimy o tych rzeczach jak o prawdzie, faktach. A nimi nie są!

Oto one:

Ludzie nie chcą przebywać w Twoim towarzystwie: Depresja powoduje, ze czujesz się całkowicie samotnie. Nawet, gdy masz rodzinę i przyjaciół, którzy Cię kochają, może sprawić, że czujesz, że ich nie obchodzi to jak się czujesz i ze nie chcą być obok Ciebie. Choroba może wyostrzyć niepewność wobec samego siebie i naszych związków i spowodować, że zaczniemy się izolować. Stopniowe ponowne nawiązywanie więzi z tymi, którzy chcą je nawiązać, może pomóc w przeciwdziałaniu społecznego odrzucenia.

Nie zasługujesz na wyzdrowienie: depresja może mieć znaczny wpływ na poczucie własnej wartości, sprawiając, ze czujemy jakbyśmy zasługiwali na to jak się czujemy. Nie zasługujemy. Jesteś wart każdej minuty starań o to, żebyś poczuł się lepiej – czy to ze strony terapeuty, rodziny czy przyjaciół. Jeśli trudno Ci zdecydować czy powinieneś szukać wsparcia, pomocy, spróbuj pomyśleć, że Twój przyjaciel, ktoś bliski czuje to, co Ty. Na co on zasługuje? Znacznie lepiej jest nam być dobrymi przyjaciółmi dla innych, niż dla nas samych.

Jesteś wyłącznie swoją depresją: depresja to coś, co masz, nie coś, czym jesteś. Zaczyna być niezmiernie łatwo zakopać się we wlanych odczuciach i nawet zacząć definiować samych siebie zgodnie ze swoimi symptomami, bo tak często je odczuwamy. Ale ważne jest żeby walczyć z tymi myślami. Spróbuj zmienić sposób myślenia, z „Jestem depresyjny”, na „czuję teraz depresje”. Przypominanie sobie o istnieniu innych części samych siebie pomaga podnieść samoocenę i zmienić sposób myślenia.

Wołanie o pomoc nic nie da: Problemem jest, że za słabo się starasz? Nieprawda! Gdy mówimy o zaburzeniu psychicznym często zakładamy, że powinniśmy dać sobie z nim radę samodzielnie. Jednak nie nastawiasz sobie sam złamanej nogi. Wołanie o pomoc w przypadku choroby psychicznej powinno wyglądać tak samo. Nawet do 80 procent osób leczących depresję wykazuje postępy i poprawienie sytuacji po rozpoczęciu leczenia farmakologicznego połączonego z terapią i udziałem w grupach wsparcia.

Życie z depresją może być nieznośne, zwłaszcza, jeśli depresja powoduje, że zaczynamy akceptować takie szkodliwe myślenie. Bardzo ważne jest żeby jednak zwrócić się do najbliższych po pomoc.



Znajdujecie u siebie podobne myśli? Dajcie znać. Pomóżmy sobie wzajemnie!